O Janinie Grochowskiej
Mam na dyskach kilkaset gigabajtów nagrań rozmów z ludźmi, śpiewów, muzyki, wspomnień, opowieści o życiu. Tej jednej, której szukam od marca nie mogę znaleźć, pewnie już nie znajdę. Pamiętam że nagrywałam. Szukam notatki na ten temat w kalendarzu. Nic nie ma.
Może nagrałam na telefon, ale pliku nie ma w zarchiwizowanych rzeczach. Ani w opisach. Mam porządek w materiałach na dyskach i w komputerze, ale tego nie ma. Poza tym nigdy nie nagrywam ważnych rzeczy telefonem. To była taka wspaniała rozmowa, jak każda z nią. Ale jedyna nagrana. Chce mi się płakać, nigdzie jej nie ma.
Pamiętam że słuchałam z uwagą, siedziałam blisko. Pobudka o 5 rano, siedem godzin podróży, w tym zmęczeniu nie zapamiętam wszystkiego. To była rodzinna rozmowa, bardzo osobista, więc nie notowałam, nagrywało się. Odtwarzam z głowy.
Urodziła się w 1932 roku. Wieś pod Częstochową, kilku starszych braci. Kochający się rodzice – ci naprawdę kochający się, nie tylko w opowieści. Przeniosła to potem do swojego małżeństwa, jej mąż miał niebywałe szczęście, że na nią trafił. Młodo wyjeżdża na Śląsk, niedaleko od domu, w razie czego zawsze można wrócić. Ale szybko orientuje się, że tu jest praca, wszystkie udogodnienia, żłobki i przedszkola powstają jak grzyby po deszczu, można myśleć o założeniu swojej rodziny. Dzieje się – Śląsk dostaje po wojnie drugie życie. I to jakie!
Chorzowska huta „Kościuszko” podejmuje pracę w kwietniu 1945 roku. Ruszają kopalnie. Zniszczony wojną kraj potrzebuje stali i węgla.
Jej mąż Marian na Śląsk przyjeżdża tuż po technikum, kończy je w Kożuchowie, bo mieszka tam siostra jego ojca – gospodarza na 2 hektarach w kieleckim – najbiedniejszej chyba części dawnego zaboru rosyjskiego. Zabory jeszcze siedzą ludziom w głowach, pamięć o nich przyćmiły trochę obydwie wojny, ale w tamtym czasie, o którym opowiadamy, od ich likwidacji minęło przecież niecałe 40 lat. W innej rozmowie Marian zwierzy mi się, że z rodzinnego domu po prostu uciekł. Miał 14 lat.
Na zdjęciu ślubnym wyglądają jak dzieci. Oboje szczupli, z kręconymi włosami, lekko się uśmiechają. To jest to, co chciałabym po nich jakoś „odziedziczyć” (Marian to brat mojego taty, więc jeśli w naszej wspólnej puli genowej tego uśmiechu nie było, to nic z tego. Trzeba to wypracować samemu). Utrzymują potem relacje z rodziną Mariana – serdeczne, ale na dystans. Kiedy dostają telegram, żeby przyjechali pomóc przy budowie domu – jadą. Wtedy Marian po raz pierwszy podnosi głos na swojego ojca, z którym jeszcze nikt nie odważył się w czymś nie zgadzać. Pod moim wpływem – mówi z dumą jego żona.
Pracują obydwoje w chorzowskich Azotach. Całe ich życie, również towarzyskie koncentruje się wokół zakładu pracy. Zabawy karnawałowe, pochody pierwszomajowe, wycieczki, paczki dla dzieci. Wakacje – obowiązkowo nad morzem (oni akurat zawsze jadą do rodziców na wieś – jednych albo drugich).
Ale Janina nie mówi w gwarze górnośląskiej, choć przez ponad 80 lat mieszkania tutaj nawet kamień przejąłby ten sposób mówienia – specyficzną intonację, słownictwo a co za tym idzie – cały świat, który zaklęty jest w języku. Żyje wśród ludzi, dla których to jest jedyna wersja języka polskiego, jaką znają.
We wrześniu 1939 roku ma 7 lat, jest oczkiem w głowie braci i ulubienicą ojca.
W marcu 1941 rozpoczyna się akcja wpisywania Ślązaków na tzw. niemiecką listę narodowościową. Ojciec Janiny nie oddaje ankiety, skazując się tym samym na obóz koncentracyjny. Rodzina na całe szczęście nie zostaje przesiedlona, ale przed długi czas ledwie żyje z głodu. Zmienia jej się głos i tężeje twarz, kiedy mówi o sąsiadach, którzy starali się o podwyższenie tzw. kategorii. Z dnia na dzień przestali się do siebie odzywać.
Kiedy zobaczyła stojącego w drzwiach ojca, który wrócił z obozu, a raczej to, co z tego przystojnego, postawnego mężczyzny zostało, przysięgła sobie w myślach, że nigdy, do końca życia nie powie nawet jednego słowa po śląsku.
Nie odtworzę w całości jej opowieści jedynie z głowy.
Janina zmarła 30.03.2020 roku.
Ewa Grochowska