Karty pamięci

Szacunek

Mój tato był z zawodu „dyrektorem”. Nie żebym się naśmiewała z własnego ojca, ale tak właśnie było, zawsze był kierownikiem, dyrektorem jakiegoś przedsiębiorstwa, pełnił różne ważne funkcje społeczne i był szanowany przez mieszkańców naszego miasteczka. Przez nasz dom przewijało się mnóstwo ludzi, którzy przychodzili do mojego taty z najróżniejszymi problemami i uważali, że zaradzi on ich wszelakim kłopotom.
Dla mnie był tylko i aż moim tatusiem, a ja jego córeczką. Byłam z niego dumna i wcale nie z powodów, o których wspomniałam na początku. Jako dziecko chyba nawet nie rozumiałam, że jest on kimś ważnym. Zwłaszcza, że widywałam go przeważnie w stroju raczej niedyrektorskim.
Mieliśmy kilka hektarów ziemi, którą uprawiał sam, więc od razu po powrocie z pracy, szedł „do roboty”. Z oczywistych względów robota wymagała odpowiedniego stroju. Pamiętam taką scenę, kiedy pewnego razu poprosił moją babunię, a jego teściową, aby załatała mu robocze spodnie, bo właśnie wybierał się na pole. Babcia bez wahania zgodziła się, ale gdy już przygotowała krawieckie akcesoria, zapytała: „Romuś, ja załatam te spodnie, ale ty mi pokaż, który to materiał właściwy na nich jest, a które to łaty”?
Skoro już wspomniałam babcię Cecylię, to pozwolę sobie jeszcze na małą dygresję, która dotyczy relacji zięć- teściowa. Gdyby się tak głębiej zastanowić, kto w domu grał pierwsze skrzypce, to naczelna myśl byłaby skierowana na babcię. Ale tę pozycję głowy rodziny zawdzięczała babcia dyplomatycznym umiejętnościom taty. Widzę np. taką oto scenę: na podwórkowej ławeczce siedzi babcia i tato. Podwórkowa ławeczka była dla nas wszystkich miejscem debat rodzinnych i odpoczynku.
– Wiesz mamo, zastanawiam się, co posiać, czy posadzić na tym polu pod lasem.
– Ja myślę, że można posiać buraki, bo w tamtym roku było żyto…
– A co by mama powiedziała, gdybyśmy posadzili ziemniaki, bo to i dla świń by było i dla nas ?
– No można i ziemniaki, bo i sadzeniaków sporo mamy a i prawda, że i świnie, i kury, i my się pożywimy- zgodziła się babcia.
– Ot i dobrze mądrego posłuchać, tak i zrobimy- pochwalił babcię za doskonały pomysł tato, który oczywiście od początku swój plan miał. Byliśmy na co dzień świadkami takich rozmów, które uczyły nas i miłości do babci, i szacunku do starszych w ogóle. Takie wychowywanie przez przykład.
Dziś, po kilkudziesięciu latach wydaje mi się, że tato w ogóle mało moralizował. ON dawał przykład. Chociaż…kiedyś, raz, może dwa ?…W przedsiębiorstwie kierowanym przez tatę pracował pan Bronisław Włodecki, woził on śmieci, opróżniał szamba. Nikomu z nas nie przyszło nawet do głowy, żeby mówić mu dzień dobry, chociaż akurat mieszkaliśmy na tej samej ulicy. Dzieciaki co najwyżej wołały za nim: Ej, Brunek, kiedy do nas po gówno przyjedziesz?
No i kiedyś Brunek pojawił się u nas w domu, miał jakąś sprawę do taty. Kiedy wyszedł, mój brat dość buńczucznie zapytał : „A co tu Brunek chciał” ?- Kto?!!- spytał z niedowierzaniem tato.
– No Brunek !- powtórzył brat bez chwili zastanowienia.
– Ten pan nazywa się Włodecki !
– A wszyscy mówią na niego Brunek- naiwnie tłumaczył Zbyszek.
– Wszyscy to nie ty. Żebym więcej tego określenia nie słyszał. Pamiętaj, to pan Włodecki !!!
I on, i ja zapamiętaliśmy to za zawsze. Od tamtej chwili  zaczęłam mówić panu Włodeckiemu dzień dobry i spostrzegłam ze zdziwieniem, że on potrafi się nawet uśmiechnąć i coś zagadać, a jego córka okazała się  fajną koleżanką.

Pewnego razu i ja odebrałam lekcję pokory od mojego ukochanego tatusia. Na naszej ulicy mieszkała Babcia Wróżka. Tajemnicza postać. Babcia Wróżka była w wieku nieokreślonym, dla nas chyba zawsze była stara. Mieszkanie Babci Wróżki było równie tajemnicze, jak ona sama.
Wchodziło się do niego jak do zaczarowanej krainy. Babcia zwykle siedziała w takim dziwnym fotelu z nożycami w ręku i wyczarowywała z kolorowej bibuły kwiaty, liście, motyle, łączyła je kawałkami słomki, drucikami i dekorowała pokój. Nawet obrazki były wykonane własnoręcznie. Tylko nad łóżkiem, zasłanym ciężką kolorową kapą z poduchami ułożonymi od największej do najmniejszej wisiał jeden wielki, „kapiący złotem” obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej, a na stoliku obok łóżka stała figurka Jezusa podświetlona jakimś tajemniczym światełkiem. W czyściutkim pomieszczeniu unosił się specyficzny zapach.
Babcia nie bez kozery nosiła przydomek „Wróżka” i konia z rzędem temu, kto znał imię i nazwisko babci, kto wiedział coś o jej przeszłości. Schodziły się do niej panny, wdowy, a i mężatki ( choć to grzech przecież) powróżyć sobie. Już jako dorosła panna sama u niej byłam, wywróżyła mi rychłe zamążpójście, co się ziściło.
Ale powrócę do dzieciństwa. Otóż, jak chyba każdemu dziecku, zdarzały się i mnie zachowania haniebne. Nie pamiętam dokładnie, co narozrabiałam, ale musiało to być mocne przewinienie, bo Babcia Wróżka przyszła do moich rodziców na skargę. Było rzeczą oczywistą, że musiałam ją przeprosić, ale jak !!!! Tato kazał mi pocałować babcię w rękę. Pamiętam, choć nie wiem dlaczego, że czułam się upokorzona i nie bardzo mogłam zrozumieć, dlaczego aż tak zostałam ukarana.
Zrozumiałam to dużo, dużo później. I dużo, dużo później doceniłam swoje sielskie dzieciństwo, które stało się mocnym fundamentem mojego życia.

Dziś, kiedy starość uruchamia moją pamięć wsteczną, coraz częściej przywołuję obrazy z odległej przeszłości i coś, co kiedyś było zwyczajne, dzisiaj nabiera niesamowitego uroku. Boże, teraz dziewczyny narzekają na zapracowanie. To co miały powiedzieć kobiety przed laty ? Nigdy nie widziałam mojej mamy, ani babci odpoczywających. One cały dzień coś robiły. I nie mówię o sprzątaniu i gotowaniu, bo to było oczywiste i aktualne do tej pory, choć pranie na tarze, szorowanie podłóg szczotką ryżową, naciąganie bawełnianych firan na ramy, aby firany ładnie prezentowały się w oknach było jednak bardziej skomplikowane i pracochłonne niż dzisiaj.  Myślę o takich pracach, jak praca w polu, ogrodzie, w obejściu. Zakupy w sklepie spożywczym, jak pamiętam, ograniczały się do chleba, soli, no może jakichś cukierków od święta. Resztę wytwarzano samodzielnie: ubijanie masła, wekowanie mięsa, wędzenie, przetwarzanie owoców, kiszenie ogórków, kapusty.
No właśnie, kiszenie kapusty. Mój ojciec chrzestny, złota rączka, z zawodu kowal, zrobił specjalną krajalnicę. To była blaszana wielka niby-beczka ze sporą rynną, przykryta wymyślnym mechanizmem do szatkowania. Praca przebiegała dość szybko, choć „napęd” był ręczny (wielka korba). Poszatkowaną kapustę odpowiednio przyprawioną wsypywało się do drewnianych beczek. Do tej beczki wchodził wujek mojego ojca, zwany wujem przez wszystkich mieszkańców miasteczka, i udeptywał kapustę. Wsypywało się ją warstwami. Dlaczego akurat wujek ? Bo to było kawał chłopa. Oczywiście przed zabiegiem udeptywania wuj przechodził co najmniej półgodzinny, niemal rytualny proces higieniczny polegający nie tylko na dokładnym umyciu nóg, ale i wyparzeniu ich. Dobrze pamiętam, że wujek Franciszek aż syczał, gdy mama dolewała do miski gorącą wodę.  Nie wiem dlaczego, ale babcia zawsze podkreślała, że kiszenie trzeba przeprowadzić przed Świętem Zmarłych.
Ależ to była kapusta !!!!!

Pamiętne były też świniobicia. Nam dzieciom szczędzono widoku samego mordu, ale przecież i tak nie dało się ukryć, skąd pochodziła skwiercząca na patelni świeżynka czy smakowite salcesony, kiełbasy, szynki, kaszanki. Chyba nawet nie robiło to na nas większego wrażenia, jest świniobicie, będzie dobre jedzonko. Bardziej przeżywałam ubój cielątek, bo to przecież takie sympatyczne bezbronne zwierzątko, no takie cielę po prostu. Ale też do dziś wspominam z sentymentem faszerowaną cielęcinę, która pojawiała się na wielkanocnym stole. Jak babunia ją przyrządzała, nie mam pojęcia, ale niczego tak smacznego nie jadłam już nigdy. I już nigdy nie przeżyłam takich świąt jak wtedy, gdy żyła mama, tato, babcia. Mam tylko cichą nadzieję, że moje dzieci i wnuki kiedyś za kilka lat, kiedy mnie już nie będzie, z sentymentem i ciepłem wspomną nasze święta, organizowane już przeze mnie.

Mam cichą nadzieję…

Elżbieta Herezo Cichacka

Ilustracje do tekstu: przedwojenne widoki Lipian / Domena publiczna

Następna Post

Poprzednia Post

© 2025 Karty pamięci

Motyw WP: Anders Norén