To jest ważne dla mnie zdjęcie. Czuję, że ważne, ale nie mam pojęcia, kto na nim jest.
Chyba mój dziadek z rodzeństwem. I prababcia. Nie mam ani jednego jej wizerunku, oprócz tego jednego – oczywiście pod warunkiem, że to jest ona.
Nie przeprowadziłam śledztwa genealogicznego, nie wiem jak miała na imię (!). Wujek ma 87 lat i już nie pamięta, tata kiedy jeszcze żył – po prostu nie wiedział. Na ścianach w domu nie mam rodowych tablic, wykresów i pięknie wykaligrafowanych genealogicznych konstrukcji. Nigdzie w tej sprawie nie jeździłam, spisałam to, co zdążyłam. Kilka osób nagrałam, większości nie.
Po rodzinie ze strony taty mam kilkanaście zdjęć, zdążyłam je zabrać w trakcie porządków po śmierci dziadka. Dziadek kochał śpiewać, tata też. Ale to nie z ich inspiracji zajęłam się muzyką, na dodatek tradycyjną, wiejską. Ta muzyka to nie tylko muzyka, ale także opowiedziane w niej, poprzez nią, obok niej – historie. A już najbardziej – te nieopowiedziane, melodie które przepadły i pieśni, których nikt nie zdążył się nauczyć.
Mam w głowie kilka „kart pamięci”, na każdej z nich niewiele plików. Pojedyncze, pokawałkowane, niepełne. Są uszkodzone i nie dają się otworzyć. Ten kto zna hasło – nie żyje. Po drodze było kilka wojen, rzezi i przesiedleń, dlatego te pliki mają tylko po parę słów kluczowych i nic więcej.
Moja babcia ze strony mamy była wspaniałą wiejską śpiewaczką, zapraszano ją na wesela jako starościnę. Nie mam po niej ani zwrotki, ani nawet wersu pieśni. Są tylko dwa zdjęcia, na jednym z nich widać ją bardzo niewyraźnie.
Zbieram te historie po jednej, po dwie, po kawałku. Po fragmencie piosenki, po słowie, po prognozie pogody i wspomnieniu o pociągu, który przyjechał o 5.00 rano. Nikt nie pamięta na jaką stację.
Wielka przygoda.
Ewa Grochowska