W moim domu ważna jest turystyka. Chodzenie po górach i pływanie kajakiem. Przemieszczanie się w przyrodzie, najlepiej jeśli w ciszy i z dala od „atrakcji”. Być może jest to odpowiedź na rodzinne losy; liczne przesiedlenia. Właściwie to jest tak, że można pokropkować dowolnie środkową Europę i zapewne ktoś tam z moich przodków mieszkał, stamtąd pochodził. Potem wyjechali, przyjechali, zamieszkali. Nie mamy siedziby rodu, ani gniazda rodzinnego. Najdawniejsi z jednej gałęzi, których odnalazł mój kuzyn – daleka prababka i pradziadek z końca XVIII w. też byli osadnikami – przyjechali z Niemiec pod Lwów.
A może turystyka jest po prostu oznaką ciekawości świata.
Na pewno jest niewyczynowa, żaden alpinizm czy spływy górskie. Po prostu wstawać rano, zwijać obóz i iść/ płynąć dalej, wieczorem rozpalić ognisko, coś ugotować. Żadnych mitów, znaczeń, ideologii, tylko przyjemność bycia blisko natury – w ukojeniu. (Niektórzy z kuzynów i kuzynek stawiają też na wyzwania, to prawda, ale koniec końców liczy się bycie na szlaku).
Obserwacja przyrody. Też niewyczynowa – tu nie chodzi o uchwycenie piskląt na najwyższej sośnie, ani o zdjęcia kamerą podwodną: Wstać rano, wyjść z namiotu i zrobić zdjęcie górom. Albo zatrzymać się na leśniej ścieżce i sfotografować las.
Te zdjęcia robił mój tata albo jego brat – nie jestem pewna – góry chyba tata a las chyba brat – a może na odwrót – pomieszały się w pudełku ze zdjęciami rodzinnymi, z którego wyjęłam te dwie odbitki ponad 20 lat temu. Odtąd należą one do mojego żelaznego zapasu wspomnień – tych kilku rzeczy, które przeprowadzam za każdym razem ze sobą – a przeprowadzek mam już za sobą kilkanaście. Zawszę się dziwię, kiedy liczę, ile to już razy się przeprowadzałam. Może moja prabaka i pradziadek jadąc wozem z całym dobytkiem z Niemiec na Ukrainę też byli zdziwieni, że znów jadą?
Zuzanna Solakiewicz