Opowiem o niezwykłym człowieku, o moim ojcu – Franciszku Dąbrowskim.
Urodził się 19 września 1923 roku, w wielodzietnej chłopskiej rodzinie.
Do szkoły chodził na zmianę z bratem, bo mieli tylko jedne buty. Pomimo tego ukończył siedem klas z wyróżnieniem. Był bardzo zdolnym uczniem
i dyrektor szkoły na własny koszt chciał go dalej kształcić. Niestety, plany te przerwała II Wojna Światowa. W 1944 roku powołano go do wojska.
Z tamtego czasu zachowały się piękne listy, które wysyłał pocztą polową do swojej dziewczyny – przyszłej żony, a mojej mamusi. Niektóre z nich pisane są wierszem. Mamusia pochodziła z zamożnego domu, a tatuś nic oprócz zdolności i chęci do pracy nie posiadał. Dlatego na początku małżeństwa nie był akceptowany przez swoich teściów, z czasem jednak docenili go
i polubili. Własnymi rękami wybudował dom, gdzie zamieszkał
ze swoją rodziną. Razem z mamusią uprawiali niewielki kawałek ziemi, ojciec dorabiał jako cieśla, budując domy. Potrafił też wykonać każdy mebel, robił stoły, krzesła, łóżka, kołyski, a nawet kredensy. W domu rodzinnym do dzisiaj używany jest stół przez niego wykonany. Do roboty ciesielskiej jeździł po kilkanaście kilometrów, rowerem. Za uzbierane pieniądze kupił konia, o którym od lat marzył. Z czasem rodzice dokupili pola i drugiego konia. Zaczęło się im dobrze układać.
Odchowali dzieci, a było nas pięć dziewczyn, gospodarstwo rozwijało się, niestety tatuś nagle zachorował na raka płuc. Zmarł 14 grudnia 1979 roku. Byłam wtedy w klasie maturalnej.
Kiedy czuwałam przy jego łóżku, powiedział do mnie takie zdanie: ,,pamiętaj dziecko, ucz się ile sił, bo tego co się nauczysz nikt ci nie zabierze, to będzie twój majątek”. Te jego słowa mocno utkwiły mi w pamięci. Do dzisiaj bardzo za nim tęsknię. Zapamiętałam go jako dobrego ojca, który nigdy nie podniósł ręki na dzieci, a kiedy wracał z miasta zawsze
miał dla nas łakocie.
Moje wspomnienia dotyczące ojca zawsze mają powiązania z jego artystycznymi zdolnościami, a posiadał ich wiele. Wieczorami do naszego domu przychodzili ludzie z prośbą, żeby tatuś napisał im jakieś pismo urzędowe lub list do rodziny, albo list miłosny. Mówili, że tatuś ,,ma lekką rękę” do pisania, nazywano go nawet ,,pisarzem”. Kiedy pisma zostały napisane, tatuś wyciągał fujarkę, którą sam wystrugał i grał na niej, a inni tańczyli. Takie to wtedy były potańcówki.
Kiedyś podczas wesela u sąsiadów, słyszałam jak dwie kobiety rozmawiały, jedna z nich powiedziała: ,,patrz jak ten Franek tańcuje, ziemi nie tyka, jakby fruwał”.
Nie wspomniałam jeszcze o tym, że tatuś pięknie śpiewał i znał mnóstwo pieśni. Jak przez mgłę pamiętam balladę o zbóju Madeju, którą mi śpiewał. Nigdy więcej jej nie słyszałam.
Najbardziej lubiłam kiedy śpiewał ,,Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, a ja doliną. Ty zakwitniesz różą, ty zakwitniesz różą, a ja kaliną.”
Inny obrazek z moich wspomnień przedstawia zimowy, mroźny wieczór. Stoję na gościńcu wyczekując rodziców, którzy pojechali saniami odwiedzić rodzinę w pobliskiej miejscowości. Jeszcze ich nie widzę, ale słyszę subtelny dźwięk dzwoneczka u sań i głos tatusia, śpiewającego ,,Tam koło młyna rośnie kalina…”. Ależ pięknie niósł się ten głos!
Z racji tego, że Tatuś ładnie śpiewał, przez wiele lat prowadził we wsi śpiewy podczas czuwania przy zmarłym. Doczekał się nawet przydomku ,,proboszcz’’. Jego śpiewnik z pieśniami pogrzebowymi znalazłyśmy niedawno, w kieszeni płaszcza, który wisiał na strychu. Tatuś miał też zdolności plastyczne. Rzeźbił w drewnie, potrafił malować i zawsze z nami ubierał choinkę.
Długo mogłabym pisać o swoim ojcu, ale resztę opowiem przy innej okazji.
Swojego ojca wspominam bardzo ciepło. Na pierwszym miejscu stawiał takie wartości jak honor i uczciwość. Był, jest i zawsze będzie moim wzorem do naśladowania.
Zdjęcie pochodzi z rodzinnego albumu i przedstawia mojego tatusia – Franciszka Dąbrowskiego z koniem o imieniu Gniady.
Zofia Dąbrowska